Poznałam ich gdy oczekiwali na przyjście na świat Jaśka. Uwierzycie, że ma on już ponad rok? W końcu dojrzałam do publikacji tej historii 🙂 Uprzedzam – będzie długo, a na końcu znajdziecie kilka słów od Ani 🙂
Od siebie jeszcze tylko dodam, że wdzięczna jestem losowi za to, że postawił ich na mojej drodze 🙂
*
*
*
Narodziny Jasia – 10.02.2015r
„Na przyjście na świat Małego Jasia czekałam bardzo niecierpliwie. Arek niedługo po terminie porodu (tp 18.02) ma zacząć studia, więc im wcześniej Jaś pojawiłby się na świecie, tym dłużej razem ogarnialibyśmy nową rzeczywistość. Poza tym chcieliśmy urodzić Jasia w domu i byłam bardzo ciekawa tego nowego doświadczenia.
Przy porodzie miał nam towarzyszyć spory tłum: położna Grażyna, studentka położnictwa Paulina, która o naszym porodzie domowym pisze swoją pracę licencjacką i Ewa, zajmująca się fotografią dziecięcą – to był jej pierwszy reportaż porodowy. No i oczywiście mąż i tato – Arek 🙂
5 lutego około 14 wydawało mi się, że zaczęły mi się sączyć wody. Zadzwoniłam do moich położnych i do fotograf, żeby się szykowały, a my czekaliśmy na skurcze. Zorganizowaliśmy nocną opiekę dla Małgosi, naszej starszej córeczki, wysprzątaliśmy mieszkanie i wypatrywaliśmy rozpoczęcia akcji porodowej. Koło 19 skurcze zaczęły robić się regularne. Po 20 zadzwoniłam po wszystkie towarzyszki rodzenia, a mąż pojechał odwieźć Gosię do cioci.
Pierwsza zjawiła się Paulina, chwilę po niej Ewa. Paulina zbadała położenie Jasia chwytami Leopolda, dzidziuś był już przyparty. Niedługo później pojawiła się Grażyna. Zbadała tętno malucha i moje rozwarcie – 4cm. Ponieważ jeszcze dużo pracy było przed nami, zajęliśmy się rozmowami (Paulina z Grażyną szybko zeszły na tematy zawodowe 😉 ), włączyliśmy muzykę, która jedna i ta sama towarzyszyła nam przez całą noc (). Ja ten czas spędzałam głównie na piłce, czasem pod prysznicem. Koło 1 w nocy stwierdziłam, że mnie nosi i poszliśmy na spacer.
Klimat był sylwestrowy, mała warstwa śniegu, mróz, w domu muzyka i stół pełen jedzenia. Różnicą było to, że czekaliśmy na Nowego Człowieka, nie na Nowy Rok 🙂 Humory mięliśmy wyśmienite, dokończyliśmy szykowanie miejsca w domu i wynieśliśmy torbę ubrań do kontenera PCK, śmialiśmy się, że nad morzem mają Dar Pomorza, a my we Wrocławiu mamy Dar Porodu. Gdy wróciliśmy, wzięłam rozgrzewający prysznic, po którym skurcze zrobiły się rzadsze i osłabły. Zaczęłam je znów rozkręcać na piłce. Generalnie całą noc narzekałam, że co to za skurcze porodowe, skoro mnie prawie nie bolą, za to są przyjemne i łaskoczą.
Postęp porodu wyglądał mniej więcej tak, a przynajmniej tyle ja zapamiętałam:
21 – 4cm
23 – 5cm
1 – 6cm
3 – 8cm
6 – 8cm.
O 6 Grażyna kazała mi poleżeć na lewym boku żeby ułatwić główce wstawienie się. W tym czasie tuliliśmy się z Arkiem i całowaliśmy, pomodliliśmy się też o to, żeby udało nam się urodzić Jasia szczęśliwie, najlepiej w domu. Po pół godziny leżenia nic się nie zmieniło, więc Grażyna wysłała nas na półgodzinną przejażdżkę autem po wybojach, licząc, że to wpłynie na ułożenie Małego. Gdyby to nie pomogło, o 8 mięliśmy jechać do szpitala. Po powrocie zrobiłam jeszcze ćwiczenie spinning babies (to klęczenie na kanapie z przedramionami na podłodze) i po tym Jaś zaczął przyginać główkę i lepiej się wstawiać. Niestety było tego za mało i o 11.30 jednak pojechaliśmy do szpitala.
Ten czas, gdy Jaś rodził się w nocy, w domu, w towarzystwie osób, z którymi czułam „porodową więź”, był najpiękniejszą nocą w moim życiu. Było mi dobrze, swobodnie, radośnie. Czułam się bezpieczna. To doświadczenie było diametralnie różne od tego z pierwszego porodu i nawet gdyby ten poród też skończył się w szpitalu, to ta noc dała mi poczuć, jak można rodzić pięknie, spokojnie, w zgodzie ze sobą i z otoczeniem. Z całego serca jestem wdzięczna moim towarzyszom tej nocy za ich obecność.
Na IP miałam już tylko 5cm rozwarcia, skurcze mi prawie ustały, główka przestała napierać i się cofnęło… Po badaniu i amnioskopii okazało się, że pęcherz płodowy jest zachowany i nie sączyły mi się wody. Po ktg, prysznicu, skakaniu na piłce i znów ktg chcieli mnie przenieść na salę przedporodową żebym odpoczęła. Zdecydowałam wypisać się do domu na żądanie, bo pęcherz był cały i mogłam dalej rodzić w domu. Oczywiście usłyszałam od pani lekarz, że jestem egoistką i myślę o sobie, a nie o dziecku. Wróciliśmy do domu i do Małgosi, z którą nie widziałam się prawie całą dobę…
Byłam wykończona fizycznie i psychicznie, na szczęście w końcu usnęłam i zaczęłam zbierać siły na ciąg dalszy. Przez kolejne dni skurcze nie ustawały, nie przechodziły po prysznicach, były coraz boleśniejsze. Ledwo trzymałam się psychicznie, nie wiedziałam, ile to jeszcze będzie trwało, a nie miałam już sił. W poniedziałek 9.02 mięliśmy drugą rocznicę ślubu. Skurcze stawały się coraz bardziej bolesne, liczyliśmy, że to będzie już. Odwiedził nas szwagier, który zabrał Małgosię na noc do dziadków. Niestety to nie był jeszcze czas na Jasia – spędziliśmy wieczór na grze w „Pociągi” i wizycie w BurgerKingu 😉 Skurcze się rozchodziły… Kładąc się spać modliliśmy się, aby poród odbył się niedługo, najlepiej jeszcze dziś w nocy. Tej nocy skurcze nie dawały mi już nawet spać, ale to ciągle nie było to. Rano pozbierałam się trochę i stwierdziłam, że muszę zadbać o siebie i swój relaks. Spędziliśmy w łóżku przedpołudnie na masażach i tuleniu, które były przerywane bardzo bolesnymi skurczami. Po południu ja wciąż polegiwałam, a Arek zajął się obiadem. Chcąc wyciszyć skurcze napiłam się melisy, zadzwoniliśmy po babcię aby przywiozła nam Gosię z powrotem (godzina jazdy pociągiem) i…
… zaczęło się!!!
Od 16 skurcze zrobiły się regularne, nie zdążyliśmy odwołać powrotu Gosi i ona już do nas jechała. Dzwonimy do naszej położnej i dostajemy wiadomość, że jest przy innym porodzie! Spanikowana szukam na grupie porodów domowych na fb numeru do innej „domowej położnej” i po kilkunastu minutach pani Kasia już do nas jechała 🙂 W międzyczasie telefon do Pauliny, która niedługo się zjawia i przejmuje wartę przy mnie, gdy Arek jedzie po Gosię na dworzec. Paulina szybko mnie bada przed jego wyjściem – rozwarcie „bardzo duże” i główka obniża się na skurczu – HURRA, ja naprawdę wreszcie rodzę! Telefon do pani Kasi – nie dojechała jeszcze do Wrocławia, mam przybrać pozycję nie sprzyjająca rodzeniu, a w razie urodzenia położyć Maleństwo na brzuchu, okryć ręcznikiem i czekać na nią 😉
Przyjęłam pozycję na czworakach na kanapie, z głową położoną i pupą wypiętą do góry, żeby Dzidziuś miał pod górkę 😉 W tle leciała porodowa piosenka, ale Paulina przestała ją włączać, bo bardzo nasilała moje skurcze. Na skurczach Paulina cudownie ściska mi biodra – praktycznie przestaję czuć ból! Za to czuję, jak wszystko poniżej otwiera się!
Wtem wchodzi mój mąż – ze śpiącą Gosią na rękach!!! „No przecież się nie obudzi!” Każę mu szukać sąsiadów, którzy wyjdą z nią na spacer w wózku i najbliższe skurcze tylko oddycham, bez jęków, ciężko jest… Mąż wraca po kluczyki od auta, znalazł sąsiada i musi wyciągnąć wózek. Gdy wraca, razem z nim wchodzi położna Kasia – nareszcie! 😀 Na ostatnim skurczu przed jej przyjściem czułam i usłyszałam, jak pękł pęcherz płodowy, ale ze względu na pozycję nie mogłyśmy tego sprawdzić. Gdy dotarła szybko zbadała tętno malucha i mogłam iść do łazienki – po drodze rzeczywiście pokapały wody 😉 Ulokowałam się pod prysznicem i cieszyłam się łagodzeniem skurczów pod strumieniem wody. Położna po jakimś czasie odradziła mi lanie wody po brzuchu, żebym nie osłabiała skurczów i nie wydłużała porodu, pomogła mi też rozluźnić się między skurczami, bo męczyłam się w sumie równie mocno co w trakcie ich trwania. Na kilka skurczy przeniosłam się na toaletę i wtedy siedząc już naprawdę odpływałam między nimi – pani Kasia cudownie pokierowała moją porodową energią 🙂 Gdy już koniec był bardzo bliski, czego się nawet nie spodziewałam, przenieśliśmy się do pokoju i przez jakiś czas rodziłam Jasia na stojąco opierając się na Arku. Tak samo rodziła się Gosia na tym etapie i nawet zdążyliśmy to powspominać <3 Na któryś kolejny skurcz kucnęłam opierając się o Arka siedzącego na kanapie i na tym samym skurczu (lub dwóch jeden za drugim, ale to było bardzo szybko) urodziła się główka Jasia! Gdy położna nam o tym powiedziała, nie mogłam uwierzyć i gdy na kolejnym skurczu urodziła się reszta Jasia wciąż byłam w szoku, że to JUŻ! Pamiętam doskonale, że gdy rodziłam Małgosię to trwało i trwało, a teraz kilka chwil i Jaś leżał na moim brzuchu. Było około 18.30. W pierwszej chwili byłam tak zaskoczona, ze patrzyłam na niego i myślałam: kim Ty jesteś Mały Człowieku? Nigdy Cię nie widziałam, nie znam Twojej twarzy! 😉 Ale po chwili zalała mnie taka fala oksytocyny, że mogłam się już tylko błogo uśmiechać i cieszyć się tym maleńkim śliskim ciałkiem, które wtulone we mnie usnęło! Po jakimś czasie Tatuś przejął Jasia na tulenie a ja poszłam do łazienki urodzić łożysko. W międzyczasie Jaś został też obejrzany bardziej szczegółowo i zważony, a gdy położyłam się już do naszego łóżka, to tuliliśmy się kolejne godziny.
Jakieś pół godziny po urodzeniu Jasia, może trochę później przyszła Małgosia. Bardzo ucieszyła się na widok „dzidzi”, dostała swojego „Hasia” do potrzymania i oczywiście pocałowała go cudownie „delikatnie”, zresztą robi to wciąż 😀 Zadzwoniliśmy też w końcu po Ewę, bo wcześniej nikt nie miał do tego głowy 😉 Więc samego porodu nie ma ani na zdjęciach, ani na filmie (guzik był wciśnięty za szybko i kamera nie nagrywała), ale był tak niesamowitym przeżyciem, że przed moimi oczami ciągle stoi wyraźniej, niż na jakimkolwiek „zatrzymanym” obrazie.
Jestem też chyba dosyć wyjątkowa, bo po porodzie miałam ogromną potrzebę towarzystwa, przyjechała do nas moja siostra, gdy zostaliśmy sami przyszły na chwilę dwie sąsiadki, a po nich jeszcze odwiedziła nas para znajomych, którzy posiedzieli z nami do północy i zabawiali Gosię 😉 Rano przyjechali moi rodzice 😀
Urodzenie Jasia w domu było cudownym, wymodlonym darem, który pokazał mi, nam, jak bardzo NORMALNY jest poród. Mimo, że nie zdarza się w życiu rodziny regularnie, wpisuje się w życie rodzinne jak codzienne wspólne rytuały. Najpiękniejsze śniadanie w moim życiu zjadłam właśnie dzień po porodzie, we własnym domu, z zadowolona córką przy nas i Maleństwem przy piersi.
Mam nadzieję, że kolejne dzieci też będziemy mogli urodzić razem w domu, że będzie to dla nas tak dobre i zwyczajnie – niezwyczajne przeżycie.”
Dlaczego my tego jeszcze nie widziałyśmy na PD, Aniu?
Piękna opowieść – obrazami, bo słowami już od jakiegoś czasu znam 🙂 Gratuluję, Ewa 🙂